Dla chorego na raka najgorszy jest brak nadziei
Nowotwory to w Polsce druga najczęstsza przyczyna zgonów. Z najnowszych danych Krajowego Rejestru Nowotworów wynika, że co roku choroby onkologiczne diagnozuje się u prawie 170 tys. osób, umiera ok. 100 tys. pacjentów, a ok. milion żyje z diagnozą nowotworu. Mimo że coraz więcej wiemy o przebiegu i leczeniu chorób onkologicznych, diagnoza nowotworu nadal budzi lęk, z którym pacjenci radzą sobie w bardzo różny sposób. Dwie najczęściej spotykane postawy to załamanie i depresja lub całkowite zaprzeczenie zagrożeniu.
Obydwie postawy są zazwyczaj przejściowe. Wynikają ze zderzenia z diagnozą, są skutkiem szoku, w jakim znalazł się człowiek. I są próbą poradzenia sobie w ciężkiej sytuacji. Obie mogą być też niebezpieczne, jeżeli nie ewoluują w kierunku postaw bardziej dojrzałych. Załamanie się w efekcie diagnozy wynika z przytłoczenia nowymi informacjami. Do głosu dochodzą stereotypy, potoczna wiedza na temat nowotworów, które wciąż niestety uchodzą u nas za choroby śmiertelne. Do najczęstszych reakcji należą stwierdzenie „To wyrok” i pytanie „Dlaczego ja?!”. Rzutują na nie doświadczenia związane z tą chorobą, zarówno własne, jak i postrzeganie doświadczeń innych osób. Stopniowo jednak następuje próba weryfikacji sytuacji i oceny własnego położenia. W miarę krystalizowania się sytuacji, zarysowywania się planu działania, planu leczenia, w miarę zdobywania wiedzy nadchodzi proces przystosowywania się do aktualnej rzeczywistości. Odzyskujemy wtedy kontrolę nad bieżącym życiem, zaczynamy działać i realizować kolejne cele. Obieramy kierunek ku zdrowiu.
Bywa oczywiście i tak, że w momencie szoku po otrzymaniu diagnozy człowiek dystansuje się tak bardzo od tej wiedzy, że ona niejako nie przebija się do niego. W psychologii nazywamy to mechanizmem wyparcia lub zaprzeczania. „To niemożliwe”, „To na pewno coś innego”, „Nie będę się tym przejmować”, bo przecież gdybym się przejął, to musiałbym się zmartwić. Celem tych stosowanych przez naszą psychikę mechanizmów jest uchronienie nas przed cierpieniem, przed przeżywaniem przykrego lęku i przytłaczającego smutku.
To, jak szybko uporamy się z tym pierwszym szokiem, w dużym stopniu zależy od otoczenia osoby chorej. Pomoc i wsparcie ze strony bliskich może mieć kluczowe znaczenie w podjęciu i przebiegu leczenia. Osobie, która się załamała, na niewiele mogą zdać się rady w rodzaju: „Nie martw się, będzie dobrze”. Mimo że one mogą być poparte faktami. Natomiast osoby, która nie dostrzega zagrożenia, nie należy uświadamiać, mówiąc: „Obudź się, jesteś chory!”. Ważne jest, by otoczenie osoby chorej wykazywało się delikatnością i cierpliwością oraz oferowało wsparcie. Warto mądrze dobierać słowa i taktowanie przytaczać historie, bo chory jest bardzo „czuły” (może to skrupulatnie analizować i na tej podstawie budować wiedzę).
W obliczu choroby człowiek najbardziej boi się utraty nadziei. Boi się takiej myśli, że już nic nie da się zrobić. Warto więc pracować nad tym, by nadzieję wspierać, szukać powodów, dla których warto ją zachowywać. Wspomagamy w ten sposób proces przystosowania i akceptacji, prowadzący do bardziej dojrzałej postawy pacjenta: „Przyjmuję diagnozę, rozumiem ją i etapy leczenia. Widzę, na co mam wpływ, i wiem, co w najbliższej przyszłości chcę i mogę zrobić, by sobie pomóc”. Warto pamiętać, że zawsze jest coś, co można zrobić dla chorego. Choćby go o czymś zapewnić, na przykład o swoich ciepłych myślach, modlitwie czy trosce o jego bliskich.
Zwróćmy też uwagę, że pomoc na początku zwykle jest bardzo intensywna: wszystkie ręce na pokład. Z czasem zainteresowanie chorym i entuzjazm stopniowo gasną. Dlatego dobrze dzielić się pomocą, ustalać dyżury, tworzyć grafiki, włączać wszystkich, którzy oferują swój czas, ustalać formę i rodzaj wsparcia. Pomoc jest wtedy ciągła, rozłożona w czasie, adekwatna. Nie ma zagrożenia zmęczeniem lub wypaleniem, nie tylko najbliżsi są obciążeni. Chory ma poczucie zaopiekowania, nie jest osamotniony i nie ma przykrego poczucia obciążania jednej osoby.
Oczywiście bliscy chorego mogą podlegać podobnym mechanizmom obronnym co sam pacjent. Bać się tego, co przyniesie przyszłość, lub całkowicie zaprzeczać powadze choroby. W takich sytuacjach warto skorzystać z pomocy psychologicznej. W chwili uzmysłowienia sobie zagrożenia pojawia się cierpienie. Trwa, póki zagrożenie nie minęło lub w inny sposób nie zostanie przywrócone poczucia bezpieczeństwa. Dlatego pomocy psychologicznej potrzebuje nie tylko osoba zdiagnozowana, lecz również jej bliscy. W zależności od tego, kto w rodzinie zachorował, jaką pełnił rolę w jej strukturze, jakie było znaczenie emocjonalne osoby chorej dla poszczególnych członków rodziny, to przystosowanie się do nowej sytuacji będzie przybierało inne formy. Rolą psychologa jest pomóc rodzinie w tym przystosowaniu, w radzeniu sobie w sytuacji choroby bliskiego.
Jednocześnie warto podkreślić rolę bliskich w procesie zdrowienia. Relacje z najbliższymi mogą same w sobie stanowić nieocenioną wartość i być czynnikiem zasadniczym w podejmowaniu trudu leczenia i znoszenia choroby. Bliscy mogą być źródłem wsparcia i motywacji. Dla wielu rodzin to jest test jakości więzi rodzinnych. Bywa, że trudna sytuacja uruchamia takie rezerwy uczuć, o których nie było okazji się dowiedzieć wcześniej. Nierzadko się zdarza, że do gabinetu psychologa zgłaszają się osoby, które chcą jak najlepiej wspierać proces zdrowienia chorego i proszą o radę: „Jak mam postępować? Jak dodać choremu siły i ożywić wiarę w wyzdrowienie?” Niedawno miałam taki telefon: „Lekarz mówi, że moja mama ma szanse powrotu do zdrowia, ale warunkiem jest dobry stan psychiczny. Ja widzę, że ona „siada”. Co robić?” Wtedy właśnie działamy. W przypadku, o którym wspomniałam, udało się udzielić pomocy poprzez współpracę z córką. Po jakimś czasie córka mi doniosła, że mama „ruszyła”, że podjęła walkę. Choć z różnych powodów nie zawsze jest to takie łatwe i oczywiste.
Monika Kowal
psychoonkolog